Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2024

Dystans całkowity:152.23 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:09:04
Średnia prędkość:16.79 km/h
Maksymalna prędkość:61.71 km/h
Suma podjazdów:1915 m
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:152.23 km i 9h 04m
Więcej statystyk

Przehyba, Nowy Sącz

Piątek, 3 maja 2024 · Komentarze(5)
Kategoria Wycieczki
TRASA: Stary Sącz - Łęgi - Wilkówka - Głokowice Górne - Skrudzina - Mała Przehyba (1155m n.p.m) - Przehyba (1175m n.p.m) - Złomisty Wierch (wierzchołek północny) (1189m n.p.m) - (powrót do Starego Sącza tą samą drogą) - Nowy Sącz - Wielogłowy - Klimkówka - Jelna Działy - Miłkowa - Przydonica - Gródek nad Dunajcem - Bartkowa-Posadowa - Rożnów - Witowice Dolne - Wytrzyszczka - Czchów - Piaski-Dróżków - Filipowice - Zakliczyn - Wróblowice - Dąbrówka Szczepanowska - Błonie - Zgłobice - Koszyce Wielkie - Tarnów
POGODA: temperatura 26.6°C - 11.6°, słonecznie, zachmurzenie wysokiego i częściowo średniego piętra, wiatr północno-wschodni, sucho

Mniej lub bardziej spontaniczny, majówkowy wyjazd na Przehybę.

Apetyt na Tatry i ogólnie widoki po poniedziałkowym Jaworzu (relacja w przygotowaniu...) dalej się utrzymywał. Zacząłem rozkminiać różne opcje w Beskidzie Wyspowym z dojazdem pociągiem, ale ostatecznie padło na Przehybę, która i tak była już gdzieś od dłuższego czasu na liście do zrobienia. Zależało mi, żeby na Przehybie być w miarę wcześnie, kiedy teoretycznie powinny być lepsze widoki. W KMŁ przewóz rowerów jest dość prosty, ale te pociągi nie jeżdżą zbyt wcześnie rano. Pierwszy w tym kierunku jedzie POLREGIO o 4:40, ale wagon nieprzystosowany do przewozu rowerów. Choć teoretycznie można by spróbować, ostatecznie zdecydowałem się na TLK o 5:19 z rezerwacją miejsca na 3-go maja. To pierwsza podróż TLK z rowerem i w ogóle od dłuższego czasu, więc trochę się obawiałem jak to będzie.

Planując trasę wzorowałem się na śladzie z 2016 roku z powrotu z Nowego Sącza, czyli głównie trzymając się czerwonego pieszego szlaku, choć nie w całości.

Pobudka zaraz po 4:00 rano. Wyjazd z domu o 5:00, jest bardzo chłodno, ale celowo jadę w krótkich spodenkach wiedząc, że przez znaczną część trasy będę tęsknił za tym chłodem. Prognozowana temperatura powietrza to niby 24°C, ale po Jaworzu wiem, jak mocno może przypiec w słońcu. Pod Misjonarzami pięknie widać katedrę na tle wschodzącego słońca:

Dworzec kolejowy w Tarnowie:


Pociągiem jadę do Starego Sącza, niby prawie dwie godziny, ale nawet jakoś zleciało. Pociąg nawet nie zatrzymywał się tak często jak się spodziewałem.
Okazuje się, że zarezerwowane miejsce 13, które miałem, wcale nie było z przodu wagonu jak wg schematu na stronie, ale z tyłu... Z drugiej strony w momencie wsiadania wszystkie miejsca na rower po tamtej stronie były zajęte, więc nie było za bardzo wyboru. Powiedzmy, że chciałem siedzieć na swoim miejscu, więc już zostałem na tym 13, może dałoby się przesiąść gdzie indziej bez komplikacji, ale już nie próbowałem. Więc przypiąłem rower za tylne koło, zdjąłem torbę z dronem.

W Starym Sączu wysiadam o 7:10, planowo. Zaliczyłem lekki falstart z włączeniem nagrywania śladu GPS, ale ciągle jeszcze będąc w Starym Sączu, więc OK.
Rano w Sączu bardzo spokojnie, fajnie, mały ruch, jeszcze w miarę niskie słońce, chłodno, ale trzeba cisnąć, nie ma teraz za dużo czasu na postoje. Ale ogólnie bardzo ładnie tam.

Po drodze z VeloDunajec jest piękna panorama na całe pasmo wzniesień, widać dzisiejszy główny cel:


Za Skrudzianą, już po delikatnym rozpoczęciu właściwego podjazdu na Przehybę, postój na zjedzenie czegoś, bez energii nic z tego nie będzie w dłuższej perspektywie. Dodatkowo przepak, co się dało wrzuciłem w tobołka podsiodłowego, na plecach zrobiło się dużo lżej.

Zbliżam się do parkingu, gdzie dalej nie można normalnie wjechać samochodem.



Wjeżdżam w las. Droga przez długi czas prowadzi doliną wzdłuż potoku, który raczy nas swym dźwiękiem:



Mijam trochę pieszych turystów podążających na szczyt, z góry zjeżdżają już co niektórzy ultrasi, głównie na szosach. Droga jest w końcu bardzo dobrej jakości.
Podjazd na razie nie jest jakoś wybitnie trudny, nachylenie utrzymuje się w granicach 9% i jest w miarę stałe.
Gdzieś może w połowie podjazdu droga zaczyna prowadzić trawersem, nie ma już potoku i zaczyna robić się coraz jaśniej, las się przerzedza.



Momentami zaczyna robić się ciężko, podjazd daje się we znaki, nachylenie zaczyna wzrastać wraz z wysokością, momentami sięga może 14%. Ale i tak robię przerwy na robienie zdjęć, więc nie ma tragedii. Przekraczam granicę 1000m n.p.m., jeszcze 1.5km podjazdu.


Widać też już maszt przy schronisku:


Po drodze jakby ołtarz:

I Krzesło św. Kingi:


Zaczynają się widoki, tu gdzieś na północny-wschód:





Końcówka pod schronisko prowadzi już drogą gruntową:

Pierwsze widoki na południe, w tle Tatry, jest dobrze:

No i schronisko zdobyte:


Nie zagrzewam tutaj miejsca, cisnę dalej czerwonym szlakiem w kierunku Radziejowej w poszukiwaniu lepszej miejscówki widokowej. Jest bardzo dobry czas, pod schroniskiem jestem o 9:30, cała trasa ze Starego Sącza trwała 1:45h, podczas gdy brouter estymował na niemal 3h, więc jest bardzo dobrze.



Jest kosmicznie ładnie, praktycznie górski szlak, są momenty, gdzie da się normalnie jechać, a są też miejsca, gdzie trzeba podejść, luźne, duże kamienie nie pozwalają na jazdę, jak na Jaworzu.

Praktycznie już na północnym wierzchołku Złomistego Wierchu (1189m n.p.m.) jest fenomenalna miejscówka widokowa! Południowe zbocze wygląda, jakby kiedyś przeszedł tu huragan kładąc prawie wszystkie drzewa, za to odsłaniając piękny widok na Tatry oraz Pieniny. Warunki są kosmiczne, praktycznie nie ma wiatru, słychać tylko dookoła szum jak pszczoły pracują na krzewach z jagodami i które wlatują też co chwilę w kadr. ;)








Oprócz Tatr dobrze widać też zdaje się słowacką górę Kráľova hoľa:






Mało tego, niemal w jednej linii widać maszt pod schroniskiem na Przehybie, potem wieżę widokową prawdopodobnie na Lubaniu oraz w tle ośnieżoną Babią Górę!



Po lewej stronie Radziejowa z wieżą widokową:


Generalnie nie mam za bardzo ochoty się stąd ruszać, bo jest petarda, ale trzeba jechać dalej. Toczę się pod schronisko.






Widok na Wielką Przehybę za plecami:


Wchodzę jeszcze na miejsce widokowe, gdzie jest lądowisko dla helikopterów:




Zaraz poniżej jest kapliczka:










Jeszcze szybkie ogarnięcie się w schronisku, gdzie są bardzo dobre warunki i zaczynam zjazd.


Te kilkaset metrów przewyższenia dały w kość hamulcom, zaciski były niemal parzące. Na szlak wyszło mnóstwo ludzi z dziećmi, trzeba było bardzo uważać.
I już na dole, wracam do Starego Sącza. Słońce piecze niemiłosiernie. Do tego pojawił się wyraźny wiatr północno-wschodni.





Stary Sącz, ruch jak w mrowisku:





Podjeżdżam pod Ołtarz Papieski:



Barierkoza:

I miejsce dzisiejszego właściwego startu:

Jadę dalej w kierunku Nowego Sącza. Ludzi na VeloDunajec jak mrówków.
Miejsce przy Dunajcu zaraz za Starym Sączem. Miałem tutaj przejść się ścieżką przy bobrowisku, ale było tyle ludzi, że mi się odechciało.

Cisnę na północ, jakoś robi się ciężko, wiatr zdecydowanie nie pomaga. Pod Nowym Sączem zatrzymuję się w cieniu w pięknym Parku Strzeleckim na jedzenie. Jest też bardzo ładny amfiteatr, bardzo podoba mi się ta konstrukcja, ale coś zamknięty jest:




Jest i Nowy Sącz:



I wspaniały, ogromny, kwitnący kasztan przy ratuszu, idą matury:



Kościół św. Ducha i Klasztor oo. Jezuitów w Nowym Sączu:








Wyjeżdżam z Sącza i kieruję się na północ wzdłuż Dunajca.
Kopalnia kruszywa:

Hala produkcyjna znanego nowosądeckiego producenta bram:



W Wielogłowach żegnam się na razie z VeloDunajec i zaczynam pierwszy z dwóch większych podjazdów - na Klimkówkę, z której są piękne widoki:


Gdzieś dalej rozpoznaję jedną z dróg czy widoków z trasy z 2016 roku, droga asfaltowa po prawej stronie między drzewami, którą wtedy podjeżdżałem, tym razem przyjechałem z innej strony:

Potem trochę klasycznych i również znajomych widoków Pogórza Rożnowskiego:





Po zjeździe przychodzi czas na kolejny podjazd, można powiedzieć w końcu częściowo w lesie, gdzie można zaznać trochę cienia. Jest niemal upalnie, a mi kończą się płyny. Wypatruję Gródka nad Dunajcem, żeby uzupełnić zapasy.


W okolicach Miłkowej zaczynają się widoki na Jezioro Rożnowskie, jednocześnie po drugiej stronie cały czas widać Tatry, sztos:







Terenowy przesmyk/skrót, tak co prawda prowadzi czerwony szlak, ale totalnie nie polecam na rower, potem jest strasznie stromo na krzywych płytach betonowych, musiałem prowadzić rower.


Dojeżdżam do pięknej kapliczki, którą też widziałem po raz pierwszy w 2016:



Zaczynam zjazd do Gródka nad Dunajcem. I kolejne sentymentalne miejsce:


Jest i Gródek, doczekał się deptaka pieszo-rowerowego:


Zastałem również mój ulubiony sklepik! :D który funkcjonuje trochę jakby stoisko, że nie trzeba zostawiać roweru na zewnątrz. Życie ratuje mi 1.5l wody i zimna podróba "IceTea". W centrum taki gwar i skwar, że szukam jakiegokolwiek spokojnego miejsca w cieniu. I tak wylądowałem na postoju prawie w rowie, za wysokim żywopłotem nieopodal kościoła. :p





Kontynuuję w kierunku Rożnowa.


Fajnie, że powstała tu chociaż taka infrastruktura:


A tutaj takie przyjemne miejsce powstaje w Bartkowej-Posadowej:






Po chwili podjazdu:



W okolicach Witowic Dolnych, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, przy Dunajcu:






Przejazd przez Łososinę:


I tym sposobem dojeżdżam w okolice Tropia, do krajówki nr 75, gdzie tradycyjnie podjeżdżam pod parking przy zamku Tropsztyn na przerwę. Tutaj można powiedzieć już czuję się jak w domu, choć przede mną jeszcze dobre 45km jazdy. Stąd mogę włączyć 'autopilot' i jechać z zamkniętymi oczami, więc żegnam się z nawigacją. Robi się chłodno, więc trochę się ubieram. Mam zapas jedzenia i picia na drogę, także mogę spokojnie kontynuować.

Dalsza droga bardzo spokojna i przyjemna. Lubię te lekko nocne powroty doliną Dunajca. Nowy patent na mocowanie latarek sprawdza się bardzo dobrze, nic nie lata ani nie obija się o klamry od torby. Do domu wróciłem około 22:40.

Wyjazd bardzo udany. Obawiałem się pogody i zachmurzenia, które mogło pokrzyżować plany obserwacji z Przehyby, ale udało się. Chmury głownie wysokiego piętra ozdabiały niebo. Nie był to wyjazd tak "hardkorowy", jak ten na Mogielicę, ale wpadło prawie 2000m przewyższeń. Oprócz tyłka i dłoni praktycznie nic mnie pod koniec nie bolało. Padł za to prawdopodobnie nowy rekord wysokościowy, bo z rowerem byłem na wysokości około 1189m n.p.m., licznik podał 1155m, bo na sam niższy szczyt Złomistego Wierchu wszedłem pieszo zostawiając rower kawałek niżej, plus jakaś niedokładność.