TRASA: Tarnów - Skrzyszów - Szynwałd - Zalasowa - Wola Lubecka - Kowalowa - Jodłowa - Dębowa - Błażkowa - Brzyska - Ujazd - Liwocz (562 m n.p.m.) - (żółty pieszy szlak grzbietem Pasma Brzanki) - okolice Swoszowej - Kowalowa - Wola Lubecka - Zalasowa - Szynwałd - Skrzyszów - Tarnów
POGODA: temperatura start: 14.1°C, min: ok. 11.2°C, max: 26.6°C, praktycznie bezchmurnie, wiatr lekki, zmienny, sucho
Jest czwartek, późne popołudnie, dzień trochę wymagający, bo trzeba było zrobić trasę samochodem Tarnów - Zakopane - Tarnów, ogólnie od tygodnia zapiernicz. Prognozy pogody wskazują na znaczne pogorszenie warunków od soboty, dużo niższa temperatura, zachmurzenie, opady, a od jakiegoś czasu chodził za mną wschód słońca w jakiejś fajnej miejscówce. Jedyna możliwość w perspektywie najbliższych dni/tygodni to właśnie poranek następnego dnia. Wybór był prosty. Szybkie zakupy na trasę, przygotowanie ubrań, "ekwipunku" i położyłem się koło 18/19.
Po ok. 6h snu pobudka o 1:00. Zjadłem lekkie muesli, patrząc na temperaturę ostatecznie dobrałem ubrania, dopompowałem tylne koło (i jak okazało się po powrocie - w ferworze walki nie przykręciłem wentyla - presta). Wyjeżdżam kilka minut przed 2:00.
Dzisiejszy cel - Liwocz. Trasę "tam" wyznaczyłem głównie asfaltem, omijając jakby Brzankę, żeby później, po wschodzie słońca, w normalnym świetle jechać kawałek grzbietem Pasma. Początek w mieście w miarę w porządku, mam na sobie cienki, przewiewny zestaw z długimi rękawkami i nogawkami, lekko chłodnawo, ale właściwie na początku tak powinno być, jeszcze przed rozgrzaniem. Jest 14°C, kieruję się na Skrzyszów. W niektórych oknach świeci się jeszcze światło. Jadę spokojnie, oszczędnie, teoretycznie mam sporo czasu, na wieży chcę być przed 6:00, wschód będzie dzisiaj o 6:20.
Wjeżdżam w otwarty, słabo zaludniony teren, dookoła głównie pola. Jest niesamowicie spokojnie, przez najbliższe trzy lub cztery godziny minęły mnie chyba ze 3 samochody, niebo jest bezchmurne, na niebie mnóstwo gwiazd, czasami wiatr poruszy lekko liśćmi na drzewach. Latarki ustawiłem na 10% mocy. Za mną Tarnów świeci wielką, żółto-pomarańczową łuną, przede mną ciemność, jedynie gdzieś po lewej stronie lekko żarzy się prawdopodobnie Dębica. Z nocnej jazdy nie mam ani jednego zdjęcia, ale było wspaniale. Zaczynają się pagórki, podjazdy jadę wolno, na młynku. Podjeżdżam pod Świnią Górę, pierwsze od dłuższego czasu włączone latarnie. Zaraz potem zjazd i trochę terenu gdzie na chwilkę gubię trasę. Kiedyś już tutaj jechałem i kojarzę, że teren był dość błotnisty i wyboisty, tymczasem nie było tak źle.
Gdzieś między Wolą Lubecką, a Kowalową zatrzymuję się na pierwsze jedzenie, obok gospodarstwa rolnego, które kojarzyłem z
pierwszej wycieczki na Liwocz. Podczas postoju jeszcze wyraźniej czuć spokój, ciszę, niesamowite uczucie. Co jakiś czas z gospodarstwa wydobywają się dźwięki zwierząt.
Dalej, za Kowalową i po zjeździe, zaczęło robić się wyraźniej chłodniej, w dolinach czuć mocny chłód i wyższą wilgotność powierza. Gdzieś jakby w centrum wioski ubieram niemal wszystko co mam. W międzyczasie jedna osoba przyszła na przystanek i podjechał autobus, była godzina ok. 4:20. Nie wiem dokładnie jaka była minimalna temperatura, ale odczuwalna myślę, że może nawet poniżej 10°C. Tutaj też orientuję się, że jeszcze sporo drogi przede mną, a czasu coraz mniej, chyba jadę zbyt leniwie. :p Zacząłem bardziej cisnąć, do czego zachęcał chłód. Za Jodłową zaczynają się mgły. Co jakiś czas trzeba przecierać okulary. Komfort termiczny w porządku. Na górze mam na sobie trzy cienkie warstwy plus jedna ciut grubsza, na dole dwie.
Tak mija droga do Ujazd (Ujazdu?), gdzie po zakręcie w prawo zaczyna się 5km podjazdu pod dzisiejszy cel o średnim nachyleniu 7.7%, max nachylenie 15.3%. Zaczyna świtać. Ostatnio tą drogą zjeżdżałem, co było oczywiście znacznie szybsze. Tym razem podjazd ciągnął się w nieskończoność, byłem niemal pewny, że się spóźnię. Grzeję ile sił w nogach, początkowo dość stromo, później na zmianę trochę się wypłaszcza, trochę podjazdu. Za plecami widzę piękne pagórki tonące we mgle, podświetlone dodatkowo jeszcze włączonymi latarniami. Właśnie teraz chciałem być na górze. Zaczyna się droga szutrowa, nadzieje rosną, ale pamiętam, że w jednym momencie było widać podświetlony krzyż na wieży, i kurczę dość daleko był... Powoli robi się widno. W końcu zaczyna się droga krzyżowa, przy drodze widać charakterystyczne rzeźby z miedzianej blachy. Droga krzyżowa chyba nieprzypadkowo znajduje się w tym miejscu, końcówka jest wyraźnie stromsza, w pewnym momencie zabrakło kopyta, resztę podjazdu musiałem prowadzić rower, (Liwocz 2:0 ja xD), ostatnio też poległem, co prawda jadąc od północnej strony żółtym szlakiem, gdzie jedno albo dwa miejsca są bardzo trudne technicznie, ale jednak.
Wchodzę do klatki schodowej, schody winą się dość długo, światła włączają się od czujek ruchu, co mnie trochę zaskakuje. Najpierw pojawiają się drzwi z niebem, a kilka kroków później... morze mgieł. Na wieży jestem gdzieś kilka/kilkanaście minut po 6:00. Zaczyna się spektakl, a właściwie już wcześniej, sporo wcześniej. Na górze nie ma nikogo oprócz mnie, delikatnie powiewa.
Pojawia się słońce, w pierwszej fazie, będąc bardzo nisko, jest niesamowicie czerwone, czego niestety zdjęcia nie pokazują.
Słońce jest coraz mocniejsze, pięknie oświetla spowite mgłą doliny.
Na górze spędzam dużo czasu, siedzę tu niecałe półtorej godziny, odpoczywam po morderczym podejściu, uzupełniam płyny. Nawet nie wychłodziłem się, delikatne promienie lekko mnie ogrzewały. Pod koniec mojego pobytu na wieży przyjeżdża trzech chłopaków z lornetkami w poszukiwaniu Tatr, których ciężko było się dzisiaj doszukać.
Ruszam dalej. Kieruję się żółtym szlakiem po Pasmie Brzanki, teraz znów jadę leniwie ciesząc się z jazdy, dobrej pogody i w miarę suchego szlaku.
Na wysokości Kowalowej odbijam na północ i na dobre zaczynam drogę powrotną. W nocy jak nie widać dobrze tych podjazdów, to jakoś jedzie się lepiej. :D Później raczej obyło się bez większych przygód.
Generalnie bardzo udana wycieczka, na szczęście udało się zdążyć na właściwy wschód słońca, choć super byłoby być wcześniej. Pierwszy tego typu wypad w mojej karierze, były jazdy do bardzo późnego wieczora/nocy, były wycieczki startując od 5:00, czy może wcześniej, ale startu w środku nocy jeszcze nie, i bardzo podoba mi się taka opcja. Trochę problematyczne są duże wahania temperatury i w związku z tym spora ilość ubrań.
Prowiant to:
- 3x bułki 100g z serem
- izotonik 0.7l
- herbata 0.7l
- woda 0.7l
- czekolada
- 2x wafelki